Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 107.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ziemi. W męczarniach piersi cisnęli i ręce łamali, jęcząc i rycząc okrutnie. Kneź i Brunhilda siedząc na ławie patrzali na to widowisko — milczący. Chwost tylko głową pokręcał.
— Tak się kończy panowanie wasze! — krzyknął wreszcie ze śmiechem. Wyście nie ze mną a z kmieciami trzymali, musieliście zginąć! Was oni chcieli na moim grodzie sadzić, więc trupy chyba posadzą, bo noga z tąd nie wyjdzie żywa. Kneźna umie smaczne z ziół wyciągać soki i miód syci dobry!!
Zczeźnijcie marnie!
Mściwój i Zabój nie odzywali się już, wstyd się im było skarżyć, starszy na dłoni sparł czoło, usta zacisnął, spojrzał ku synom i westchnął cicho, oczy zamykając, a z pod powiek mu łzy pociekły. Młodzi, pobledli jak trupy, na ziemię popadawszy ścisnęli się razem, ręce sobie kładnąc na ramionach, głowy na piersiach. I im, gdy starzy zamilkli, srom było jęczeć i narzekać próżno. — Mimo strasznych męczarni, usta ścisnęli, a oczy zachodzące bielmem śmierci, zwracały się na Chwostka i kneźną. W izbie słychać było tylko oddechy ciężkie i miotanie się bezsilne. Konających głowy spadały ze stukiem na dyle podłogi. Młodsi naprzód konać i umierać zaczęli jak podcięte kłosy, po tém Mściwój zachwiał się i runął na ziemię, na wznak, z pianą na ustach a bez jęku. Przy nim padł syn, głową u nóg jego. Drugi