Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 109.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Noc zapadała, gdy z świetlicy siwych starców i ledwie rozkwitłe ich dzieci, ludzie kneziowscy pijani za nogi wywlekać zaczęli. Czaszki ich biły o podłogę, o słupy gdy je ciągnęli na podwórze. Tu odzierać zaczęli trupy, bo odzież im się dostać miała. Tłukli się więc i dobijali, kto lepiéj odzianego dostanie trupa i wyrywali sobie z rąk opończe, kłócąc o nie a popychając. Kupa czeladzi zbiegła się przypatrywać potrutym i pomagać. Tymczasem czeladź ich chwytano, wiązano i do szopy pędzono jak bydło.
Psy i ludzie pchali się dokoła tych ciał bladych i sinych — a przez szpary i okna, przerażone niewiasty patrzały szepcząc. Na dworze panowała cisza, jak gdy wicher śmierci przeleci. Pozdzierawszy z nich odzież, oprawcy znowu powrozy przywiązali do nóg i ciągnęli na pagórek nad jezioro. Starym kneziom należała choć mogiła i stos ognisty, ale Chwost nie myślał ani palić ciał, ani im sprawiać tryzny. Nie czas mu téż o tém myśleć było. Zagrzebano ich w dole, jak zdechłe zwierzęta, aby gnili marnie i robakom za pastwę służyli, co było pogardą wielką i zniewagą w owych czasach.
A gdy trupy wleczono, psy wyjąc ciągnęły za niemi i wicher się zerwał od lasów, choć niebo czyste było — poleciał po wieży, po komorach, po izbach wyjąc i świszcząc dziko, aż