Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 112.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wniosło. Gdy znikł z oczów pogoni, już go w lesie próżno daléj pędzić było.
Żuła wprost biegł do grodu Miłosza, chciał choć jego ocalić, można się było bowiem spodziewać teraz, że Pepełek, który Leszka wypuścił tylko aby stryjów do siebie ściągnąć, nie daruje i ostatnim ze swojego rodu. Po drodze Żuła gnając spotkał w lesie kmieci, obejrzeli się za nim, rzucił im tylko słów kilka...
— Na grodzie Leszków naszych potruto... jeden Miłosz i ślepy syn jego pozostał!..
Poszła więc wieść szeroko po dworach o tém, co się na zamku stało.
Żuła pędził co koń sił miał, dopóki drugiéj na drodze nie napadł stadniny, aby go zmienić. Podjechał do koni, pochwycił za grzywę jednego, przeskoczył mu na grzbiet, przypiął się doń jak kleszcz i pognał go, rzucając swierzopę, która uwolniona strząsnęła się, prychnęła i spokojnie trawę gryść zaczęła.
Na grodzie Miłoszowym, pod staremi dębami siedziała matka z Leszkiem, jak dziecko go zabawiając powieściami. Opodal nieco odpoczywał znużony śpiewaniem Słowan, którego dla biednego chłopca sprowadzono, aby go pieśniami rozrywał. Ojciec na niedźwiedziéj skórze rozesłanéj pod drugim dębem leżał sparty oburącz i milczący. Zaczęto do bramy bić i krzyczeć. Żuła stał u wrót. Puszczono go poznawszy, że był