Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 114.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Dosłyszał tych wyrazów Leszek i matka siedząca przy nim, i z krzykiem narzekać poczęli. Po grodzie rozszedł się płacz i przerażenie wielkie. Stary Miłosz tylko nie ruszał się z miejsca, a gdy mu pierwszy wybuch żałości przeszedł, posępnie się zadumał.
— Nie ujść przeznaczenia! — mruczał.
W tém spojrzał na oślepione swe dziecię i żal mu się go zrobiło. Krzyknął na ludzi. Zaczęli się zbiegać z zabudowań i dworu. Ruch pod dębami stał się żywy.
Leszka wzięła matka za rękę i wiodła ku ojcu.
— Konie sposobić — zawołał stary — ja sam pojadę... Leszek z matką i służbą do lasu na pasiekę się schroni, ja daléj muszę. Na własną krew podnieść rękę... o doloż ty moja!..
Żule tymczasem, który ze zmęczenia i głodu padał, przyniesiono chleb i piwo. Staremu kneziowi, który tyle czasu jak złamany i bezsilny na łożu przeleżał, nie ruszając się prawie, siła się zdawała powracać. Wstał z legowiska, wyciągnął ręce zdrętwiałe, potoczył zamglonemi oczyma, wyprostował się i zawołał, aby mu oszczep, miecz i łuk podano.
Dokoła poruszało się wszystko. Z szop wyprowadzano konie rżące, ludzie sakwy wiązali, Miłosz swój oręż przypasywał i chodził to Leszka ściskając, kładąc mu ręce na ramiona, to wydając rozkazy.