Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 122.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na Wizuna, który się przysłuchiwał, poczęto patrzyć. On, kijem w ziemi przebierając, uszami i oczyma zbierał co się wkoło działo. Siedział tuż stary kneź Miłosz, daléj stał Bumir; nie wszystkich ich pewni byli Myszkowie i znać Wizun, bo słowa nie mówił, chmurno brwi ściągał tylko. Z wielkiéj gromady, gdy już Myszkom dano dowództwo, oni się naprzód wydzielili i na bok odeszli, a poczęli cicho rozmawiać między sobą.
Gdy po naradzie téj powrócili znowu, na Wizuna jęli wołać niektórzy, aby z chramu wydał im Stanice, które noszono przed wojskami, gdy szły do boju, a czasu pokoju stawiano w bezpieczném miejscu. Były to stare wyobrażenia bogów i znaki wojonne, na wysokich drzewcach osadzone. Wyniesienie ich z miejsca tego oznaczało wojnę. Wizun spojrzał na Myszkę z krwawą szyją, a ten głową potrząsnął.
— Będzie na to czas — rzekł krótko i stanowczo — ja sam po stanice przyjdę... i wiem dlaczego ich teraz nie podnoszę.
To mówiąc i popatrzywszy z ukosa na Miłosza, siedzącego na ziemi, starego Wizuna odciągnął na bok z sobą i dwu swych braci.
— Ich to krew — rzekł wskazując na knezia — ja jéj nigdy nie wierzę... nie chcę radzić z nim ni przy nim. Jeżeli stanice wyniesiemy, a wojnę zaraz obwołamy, sposobić się będą do obrony i posiłki zwoływać. Lepiéj jeszcze posiedźmy