Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 132.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— A złego nie ma nic? — rzekł Smerda cicho — kneź tu stoi nieopodal... żebyście mu jakim czarem nie szkodzili... bo z nim nie żart!..
Jaruha się nastraszyła zrazu, spojrzała ku lasowi.
— Kneź — szepnęła — a! kneź... a nie każe mnie powiesić?..
— Żebyście mu tylko żadnéj nie czynili przeszkody! — szepnął Smerda.
— Ja? jemu? — baba popatrzyła trwożliwie — ja u miłościwéj pani przecie na dworze bywam i łaski u niéj mam... i teraz jéj ziele niosę... Jeźli chce, to mu jemioły dam na szczęście... Czego się mnie ma bać? Jaruhę znacie...
Smerda powrócił do stojącego Chwostka.
— To Jaruha, miłościwy panie — rzekł. — Wiedźma jest, ale ona swoim nieszkodliwa... a naszéj miłościwéj pani służy... Owszem na łowy może dać szczęście, bo ona się na wszystkiem zna.
Chwostek ubezpieczony wyjechał z koniem na łączkę. Powoli zaczął się zbliżać do baby, niedowierzającemi mierząc ją oczyma. Jaruha nie wstając przychyliła się twarzą ku ziemi i powitała niskim pokłonem, ale szybko się podniosła, starając uśmiechnąć, bo się Chwostka lękała bardzo. On téż nie zbyt pewnym wzrokiem ją mierzył. Zbliżywszy się, konia zatrzymał. Baba nań ciągle patrzała.
— Nie wiesz jakie dziś będą łowy? — zapytał.