Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 137.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

parli konie i poczęli się na prawo przedzierać. Pogoń zmylona krzykiem, niosła się na ten głos, kierując za dwornią, a Chwostek w prawo lasem pocichu umykał. Wkrótce nawet wrzawy już słychać nie było. Wpadli w puszczę niedostępną, gdzie powalone kłody rodzaj zasieków wysokich składały. Tu już prawie byli bezpieczni, ale Chwost drżał ze strachu i koniowi nie dając wytchnąć, darł się głębiéj coraz.
Biegli tak dopóki pod Chwostem koń nie padł wreszcie i nie złamał nogi, trzeba go rzucić było. Gdy Smerda ze swojego zsiadł, ten robiąc bokami, rozparł się, zachwiał, padł i zdechł. Oba więc uznojeni zostali pieszo.
Byli w głębinie boru, wśród moczarów, w któréj prędzéj włochacza (niedźwiedzia) niż człowieka napotkać było można. Smerda pamiętał jak jechali, lasy te oba nieraz przechodzili na łowach, teraz jednak trudno im było się rozeznać, gdzie ich ta szalona ucieczka zagnała. Wściekły kneź padł na kłodę i rwał odzież na sobie z gniewu. Towarzysz stał nad nim, z ręką przetrąconą oszczepem, nie śmiejąc się poskarżyć, okrwawiony, przelękły tylko jaki los ich czeka.
Długi czas słowa do siebie rzec nie śmieli. Smerda słuchał, czy nie dojdzie go odgłos w lesie jaki; jęczenie tylko konia uszów ich dochodziło. Obawiając się, aby ono ich nie zdradziło, Smerda