Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 138.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

wrócił do zdychającéj szkapy i zarzuciwszy jéj sznur na gardło — udusił.
Oba potém zaczęli się rozglądać po drzewach i lesie. Czuli w któréj stronie jezioro było i gród, ale aby się ztąd wyrwać bezpiecznie, do nocy czekać musieli. Chwostek i Smerda dla bezpieczeństwa rzucili konie swe i głębiéj jeszcze starali się dostać w las. Wśród pogniłych i pruchniejących pni i kłód olbrzymich znaleźli kryjówkę i w niéj się oba zaszyli.
Do nocy było daleko. W lesie tylko ptastwo polatujące i świergoczące słychać było. Siedzieli przyczajeni w ciągłéj obawie, czy ich ludzie rozbiegłszy się nie odkryją, lecz do wieczora panowała nieprzerwana cisza. Ośmielony Smerda, związawszy rękę, poszedł na zwiady. Zrazu go Chwostek puszczać od siebie nie chciał, lecz drogi przed nocą szukać trzeba było.
Mrok padać poczynał, gdy nareszcie Smerda wrócił i dał znak panu, aby z kryjówki wyszedł.
— Jesteśmy — rzekł — nieopodal od zagrody ubogiego kmiecia Koszyczki... Ma on tu kawał ziemi i lasu, barci pilnuje swoich, rzemiosło sprawia, człowiek spokojny... Syn tu pono teraz siedzi, a Piastunem go zowią. Do niego zajść i spocząć można, bo ni mnie, ni miłości waszéj nie zna pono z twarzy... Inaczéj z głodu pomrzemy i na gród się nie dostaniemy... Mnie dużo krwi uszło.