Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 173.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Spojrzawszy nań, zaraz widać było, że człek nie prosty był. Gdy przy robocie siadał zgarbiony, z siwym włosem, z rękami zapracowanemi, wpatrzony w glinę swą i zadumany a milczący, wziąłby go każdy za robotnika niezdarę — lecz, gdy wstał, a rozprostował się, głowę podniósł, czoło wypełzłe, wysokie pokazał, twarz żółtą pomarszczoną, poważną jakby wieszcza i guślarza, ludzie mu się kłaniali zdaleka. Utrzymywali wszyscy, iż znał więcéj niż mówił, a nietylko garnki lepił, ale z duchami miał zażyłość i po za ten świat widział.
Przychodzili do niego po radę, naówczas miał obyczaj swój — kazał mówić, słuchał, milczał, długo trzeba było czekać, aż co powiedział — a rzekł wreście co, to tak krótkiém słowem a tak mądrém, że pytać się już więcéj nie było potrzeba, tylko to słowo rozpleść i rozgnieść i dobyć z niego co mieściło. Często bowiem zdawało się, że mówi nie do rzeczy, lub od rzeczy — dopiéro późniéj się okazywało, iż mądrość w tém tkwiła wielka a wieszcza.
W dnie świąteczne i powszednie, lud co na Lednicę do chramu ciągnął, zatrzymywał się u téj chaty Mirszowéj, często ludzie zdaleka nawet tu garnki kupowali, szczególniéj dla umarłych.
Było bo w czém wybierać, począwszy od takiego co z piaskiem był gnieciony, a na pół dłoni gruby, co go dwu ludzi ledwie udźwignęło, aż