Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 175.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Tego téż dnia na jezioro patrząc zdun stary, ręce założywszy tu siedział, spoglądając ku piecowi. Ludzie do czółen ciągnęli mimo, i jedni mu głowami kłaniali, drudzy tylko popatrzywszy nań, szli sobie daléj. Słońce dopiekało, pszczoły i muchy unosiły się w powietrzu brzęcząc, wiatr był ucichł, jezioro się wygładziło i świeciło blaskiem takiém, że na nie spojrzeć nie było sposobu.
W tém kilku konnych nadjechało. Stary popatrzał na nich, bo ciekaw był wszystkiego, ludzi, koni, chmur na niebie i robaczków na piasku. Naturę miał taką.
Jechał kmieć, czeladzi kilkoro go otaczało. Gdy z konia zsiadł, zaraz mu go wzięli, a że czółna pogotowiu u brzegu nie było — stał więc i czekał. Hukano na przewoźnika.
Ten jeszcze daleko był od lądu, podszedł więc kmieć do starego i pozdrowili się.
— Co tu porabiasz, stary? — spytał przybyły.
— A wy? była odpowiedź.
— Ja, na Lednicę jadę do chramu.
— Ja i bez chramu duchy mam wszędzie — odparł stary. Z kąd wy, żupanie?
Młody wędrowiec ręką wskazał na lasy za jezioro.
— Jestem Doman — rzekł.
Stary się nań popatrzał.
— A ja zdun Mirsz jestem — odpowiedział.
Nastało milczenie.