Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 178.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Na trzech kamieniach siedziały trzy stróżki ognia świętego, dwie uśpione, trzecia czuwająca za nie. Tą trzecią była Dziwa.
Wianek miała na głowie, rozpuszczone kosy, cała w bieli obwinięta długą chustą białą, wśród tego mroku, sama do jakiegoś nieziemskiego zjawiska była podobną.
W chramie nie było nikogo.
Światełko ognia odbijało się niekiedy na wiszących u szyi bóstwa łańcuchach i ziarnach bursztynu, na ofiarnych kruszcach u ściany świątyni i w tych strasznych czerwonych oczach, które krwawemi blaski pobłyskiwały niekiedy.
Dziewczyna siedziała nieruchoma i zadumana, gdy zasłona się podniosła powoli — obróciła ku niéj oczy, spojrzała, krzyknęła i upadła na ziemię.
U wnijścia stał Doman, którego ona zabiła. Zdało się jéj, że wilkołakiem czy upiorem na świat powracał.
Uśpione towarzyszki zerwały się z siedzeń swoich, nie mogąc rychło oprzytomnieć, a tuż Doman podbiegłszy, z ziemi ją podnosił, wziąwszy na ręce.
Dziwa otworzyła oczy i zamknęła je natychmiast przerażona, rękami usiłując go odepchnąć od siebie. Widziała teraz dobrze, iż duchem nie był — ale ją trwoga ogarniała, aby nawet u ołtarza zemsty nie szukał.
Doman na krzyk jéj rozpaczliwy, cofnął się i stanął zdala. Chwilę trwało milczenie, dziewki