Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 182.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Idźcie proszę — ozwała się z wysiłkiem wielkim — głosem stłumionym — idźcie i niepowracajcie.
— A gdybym wrócił? — zamruczał Doman.
Spuściła oczy Dziwa i zmilczała.
— Sama mówisz — dodał — że ja mam prawo wziąć ci życie — prawo zemsty i krwi. Miałem prawo to, pomsty na braciach, na domu, na rodzie całym, a nie chciałem go.
— Zabijcie mnie! — powtórzyła Dziwa spokojnie.
— Szkodaby was było — rzekł Doman śmiejąc się — nie! nie! Lecz gdy powrócę — gdy poproszę, toć mi na was choć popatrzeć będzie wolno...
Zarumieniła się mocno dziewczyna — zadrżała, fartuszek biały podniosła do twarzy, zasłoniła się nim, rzuciła nagle między tyny i jak strzała do ognia pobiegła.
Doman stał, zerwał liści kilka z drzewa, wziął je w usta, gryźć począł zadumany, zakręcił się, stanął, powrócił i poszedł błądzić po ostrowie.
Siwowłosa stróżka wskazała mu chatę Wizuna. Stary siedział na progu i karmił gołębie, które do niego zlatywały. Postrzegłszy Domana, zerwał się z rzeźwością młodzieńczą, ręce mu otwierając.
— Przecież cię dziewka nie zabiła! — zawołał — wiedziałem ja to dobrze.