Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 184.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

powrócił. Stary Mirsz siedział jeszcze w swéj wierzbie.
Zobaczywszy powracającego, zadziwił się, że tak prędko nazad przybywał. Doman wysiadł gryząc liście, które był zerwał na wyspie — ale weselszy był. Przybliżył się znowu do starego.
— Hej! stary zdunie — zawołał — gdybyście téż mi dali co zjeść a przenocować?
— Jak odmówić? — rzekł stary. — Choćbyś kmieciem czy żupanem nie był, na to chata, aby gościom się otwierała.
Chodźcie. I wstał.
Właśnie w chacie wieczerzę podawać miano i córka Mirszowa ku ojcu wyglądała, gdy oczy Domana na nią padły. Dziewczę było wypieszczone, bo ani około roli bardzo, ani koło gospodarstwa nie chodziło, lubiła się stroić, bo wiedziała że była piękną, szyła ręczniki nićmi krasnemi i czasem kądziołkę przędła.
Oczy kmiecia i zdunownéj spotkały się jakoś tak, że oboje poczerwienieli. Jéj się podobał żupan czy kmieć, który pańsko wyglądał, on pomyślał, że dziéwka była ładna — a nużby mu, jak Wizun radził, za lekarstwo posłużyła?
Weszli ze starym do chaty, gdzie ich stół biało pokryty czekał. Mila służyła sama, nosiła misy i kubki, a ile razy weszła, spojrzała na żupana, i on téż na nią. Raz nawet w uśmiechu z za różowych ustek białe ząbki pokazała. A była i na