Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 186.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jutro rano, gdy będzie odjeżdżał, żebyś mi się nie pokazywała! — dodał — pamiętaj!
Poszli spać. Nazajutrz Doman wstał rano, konie stały pogotowiu, usiadł na ławie.
— Coś mi się pod skwar jechać nie chce — rzekł chmurno.
— Poczekajcie do jesieni, przyjdą chłody — odparł zdun — ja wam nie bronię.
Nic nie odpowiedziawszy, kmieć powlókł się nad jezioro. Czółna stały u brzega, kazał się na ostrów wieść, pojechał do chramu.
Mila widząc go wychodzącego, pobiegła pod tyn, spojrzała przez szpary, na pół się zgiąwszy, aby jéj nie widziano, śledziła go oczyma. Ojciec to widział, zżymnął się, zmilczał. Czółno odbiło od brzega.
W kontynie siedziała Dziwa i na ogień patrzała, ale w oczach od wczora jakoś się jéj majaczyło dziwnie, nie widziała nic oprócz jakichś ciemności i iskier. Ludzi pełno było w chramie i szmer w nim głuchy panował. Stary guślarz wróżył i przyjmował ofiary, siwowłosa stróżka odczyniała czary, rozdawała ziele.
Uchyliła się opona. Doman znowu stanął przed nią. Zarumieniła się Dziwa, wstrzęsła cała, w drugą stronę odwróciła oczy i siedziała nieruchoma, patrząc na ognisko. Doman stał a stał przed nią, sparł się o słup, rozglądał się po chramie.