Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 191.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

biegła do chaty, w niecierpliwych dłoniach starła na proch ziele, rzuciła je do kubka dla gościa.
Ojciec wołał o wieczerzę — zwinęła się żywo. Doman siedział zamyślony jak noc, na obu rękach oparty, aż go oczyma obudzić musiała ze snu. — Chlebem się łamali, mięso na stole stało. Ojciec miód nalewał.
— Choćby się ojciec pogniewał! — pomyślała — a choćby uderzył — rzekła w duchu. Chwyciła kubek nagotowany, prędko weń miodu nalała i sama go podała Domanowi, patrząc mu w oczy. Przyjął go, począł pić — Mila z sercem bijącém patrzała nań, nie mrugnęła, choć ojciec, czuła, jak groźno na nią poglądał. Wypił! Kraśna jak wiśnia pobiegła do komory.
— Teraz on mój! on mój! — wołała — i tylko że nie plasnęła w ręce. Jaruha wszystko zna!
Stary zdun nierozmówny był dnia tego, jedli cicho. Nad wieczór burza się z wichrem zerwała straszna. W jezioro pioruny biły jeden po drugim, a deszcz lał strumieniami. Doman poszedł spać do szopy. Szalało na niebie do północy, a ludzie, jak to zwykle bywa w burzę, kamiennym snem spali.
Pod okienko pod chatą, ktoś podszedł nieznacznie, okienniczka była odsunięta, sparł się o ścianę, głowę pochylił, ktoś wyjrzał ku niemu. Szeptali, ale wiatr był i nic słyszeć nie dawał, sze-