Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 196.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

dziko jakoś i zwierzęco. Na wojaków wyglądali, choć młodzi, na drapieżnych i chciwych łupu wojaków.
Właśnie tego dnia zarania, gdy u wrót kładziono zaborole, nadjechali dwaj chłopcy, przebrani w proste gunie, na nędznych koniach i do zamku się prosili. Tu ich puścić nie chciano, aż wyszedł starszy Smerda, popatrzył, krzyknął i kazał kłody odwalać, a prowadzić ich do wnętrza zdyszany, radując się i łamiąc ręce.
Wwiódł chłopaków do świetlicy. Kneź leżał na ławie, bo téj nocy spać nie mógł, po gościnie u Piasta. Zerwał się mrucząc, spojrzał, chłopcy mu u nóg leżeli i za kolana ściskali. W dłonie plasnął z przestrachem.
— Kto was tu wysłał w tę godzinę? — zawołał.
Nim czas odpowiedzieć mieli, otwarły się drzwi i wpadła biała pani z krzykiem, ze łzami, z radością i rozpaczą.
— Dzieci moje! pocoście przybyli!..
Stały chłopięta nieme, jeden na drugiego patrzając.
— Stęskniło się za światem żyć — rzekł starszy — dziad pozwolił jechać, siedliśma na konie i jechali nocą, lasami, manowcami, aż tu, aby wam uścisnąć nogi...
— A tu wojna u progu! — zakrzyknęła pani — o! dzieci moje! kto wie, co się stanie z nami,