Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 199.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Stosy z kolei zapalały się po górach, ogniste łuny odbijały na obłokach. Cały kraj usiany był dokoła wiciami. Chwostek się ruszył i krzyknął.
— Stos zapalić! niech znają, że ich się nie zlęknę...
Na kamieniach u góry leżała ogromna kupa łuczywa, pachołki wnet z węglami i żagwiami przybiegli, zapalono ją. Chwostek się uśmiechał. Biała pani nie mówiła nic, skinęła na chłopców i poczęła schodzić z wieży. Dzieci za nią szły posłuszne.
Chwostek się obejrzał ponuro, plunął z wieży na świat i począł téż spuszczać się na dół do dworu.
Tu w świetlicy Brunhilda chodziła krokami wielkiemi.
— Dzieci tu nie zostaną... — mówiła.
Na to nadszedł Chwostek.
— Czemu zostać nie mają? — zawołał — chcesz ich teraz wyprawić, aby pochwyciła czerń i zadała im śmierć. Nie, bezpieczniejsi oni tu w grodzie, niż w polu?
Dzieci rzuciły się matce do nóg, aby im zostać dozwoliła. Nogą tupnęła, brew się jéj namarszczyła.
— Nie — rzekła — nie, pytałam się dziś wróżki, patrzałam na powietrzne znaki, wszystko złe nam zapowiada... Sprawdziły się już ognie, którym nikt wierzyć nie chciał, sprawdzi i reszta... Ja