Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 219.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pozostało, przez szparę kneźna patrzała jak jedli, niespokojna, jak po jedzeniu legli i natychmiast się pospali. Zasnęli wszyscy, prawie tak jak kto siedział i leżał, nie poruszywszy się nawet. Zasnęli dziwnie jakoś, snem ciężkim, który ich rzucał, z którego jakby się porywać nadaremnie usiłowali. W godzinę a drugą i te ze snem zapasy ustały, milczenie głuche panowało na dole.
Mucha spuścił się ku nim z łuczywem w ręku, obszedł wszystkich po jednemu, dotknął twarzy każdego, przybliżył się słuchając oddechu, policzył ich i wrócił na górę.
Ludzie to byli niepotrzebni, których się pozbyła Brunhilda. Z góry ściągnięto kilku na dół i trupy oknami wyrzucać kazano. Oprawcy nawykli znać do podobnego zajęcia, ani się zdziwili, ani opierali, poobdzierali towarzyszów, popatrzali na blade i sine twarze i zabrali się do roboty.
Myszkowie ze swemi ludźmi siedzieli u ogniska, zdala na stołb poglądając, gdy pierwsze ciała padać zaczęły. Ciekawych kilku podsunęło się pod wieżę, wnet im na głowy sypnięto kamieniem, a jednego padający trup przygniótł do ziemi. Na wszystkie tak strony jak owocem dojrzałym posypało się temi ludźmi. Oblegający patrzali zrazu zdumieni.
— Zbywają się gąb niepotrzebnych — rzekli — bronić się więc i czekać myślą.