Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 220.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Cała noc potém w milczeniu przeszła, ale na wieży migały światła w otworach i na obozowisku paliły się ognie. Spali jedni, drudzy na straży chodzili. Niekiedy z górnéj połaci, na upatrzonego świsnęła strzała, zawarczał kamień ciśnięty z procy, i kaleczył, rył się w ziemię, lub rozpryskiwał węgle rozżarzone w ogniskach.
Krucy tym godom pokrakiwali górą, uspokoić się nie mogąc, ni do gniazd trafić zajętych. Nadedniem wszystko się usypiać zdało, ale Myszkowie pilne, choć skryte straże porozstawiali do koła i ze stołba wymknąć się nikt nie mógł.
Wstał znowu dzień biały nad zgliszczami. Na lasy posłano po zwierza, na dwory po chléb i strawę dla gromad. Ludu odprawiono wiele, nie było go już tyle potrzeba, a odsiecz prędko nadążyć nie mogła.
Reszta pozostała legła szeroko, tak aby ani strzała, ani kamień nie dosięgnął, choć ciągle ich próbowano. Śpiewano pieśni i weselono się przy ogniach.
Na wieży nie było znaku życia żadnego, tylko u góry chodzili ludzie i patrzali w dal. Tych zręczniejsi spędzali strzałami, chowali się za przymurek i nikli. Kilka razy Chwostka tam poznano i powitano urągowiskami i krzykiem.
Ile razy strzała leciała, kamień spadał, śmiechy się rozlegały. Czasem słowami sobie rzucano obelżywemi, to znowu milczano długo.