Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 2 222.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

nie bronił. Nikt go nie znał. Włóczyło się tak naówczas ubogich, obłąkanych, ślepych dziadów i bab wiele, a było obyczajem ich przyjmować i karmić.
Obłąkanym czasem przyznawano dar jakiegoś jasnowidzenia, niektórzy zabawiali spiewem, skokami, lub wróżyć próbowali. Odarty Znosek właśnie na takie stworzenie bezbronne i dobroduszne wyglądał. Kilku mu rzuciło po chleba kawałku, i po niedogryzionéj kości, z któréj on z rozkoszą resztki szpiku wysysał.
Nie uważano, że się wciąż patrzał na stołb i obchodził go dokoła, coś niby po ziemi zbierając. Ciemno się już zrobiło, gdy na darń przyległszy niedaleko wieży zniknął. Znużeni ludzie u ogniska drzemali, stróże patrzali na jezioro, gdy z jednego otworu na wieży ostrożnie gruby powróz spadać zaczął ku ziemi. Sunął się tak, iż go niedostrzeżono. Po piasku pełznął do niego Znosek, i w koło pasa go sobie umocował.
Cicho było i ciemno, niekiedy wiatr przeleciał po dolinie, nad moczarami, w trzcinach zaszumiał i gdzieś daléj biegł, niosąc woń spalenizny od zgliszcza. Stróż stojący nad brzegiem, postrzegł coś migającego na ścianie, coś, co po gładkim murze pełznąć się zdawało, jak pająk olbrzymi. Nie mogło to być nic innego jak duch.
Cień ten podnosił się do góry ciągle, naostatek zbliżył się do otworu, cicho odsunęła się