Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 013.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

drugi lekkim oszczepem. Konia dosiadłszy, gdy mu był nieposłuszny, nogami na śmierć sciskał. Dla ludzi téż na razie ostrym bywał, ale do bitwy, napaści i utrzymania ludu w ładzie nie było nad niego... gdyby gorącością nie psuł, co dzielnością dokazał. Znano go i z nienawiści ku niemcom, bo nad granicą połapawszy niewolnika, zwykł był ich do sochy zaprzęgać i orać niemi. W dybach téż u niego różnego stworzenia obcego, co niemiara chodziło, które on ze psy razem karmił.
Czasu pokoju wesół był, ochoczy, do słowa łatwy, gdy miłował serdeczny, nieulękniony niczém, a w potrzebie tém chytrzejszy, że się porywczym wydawał.
Ten Dobek tedy wlazłszy na kupę kamieni, mówić począł.
— Knezia nam trzeba jednego, a swata się ich czterdziestu... za każdego swoja krew bić się gotowa... ustąpić nie chce nikt... Nie nowina to... Wszakci to powiadają u nas dawno, że gdy starszyznę wybierać przychodziło, Leszki aż do słupa biegały, inaczéj zgody nie mogąc dopytać... A no nam nie tyle końskich nóg, co ludzkiéj głowy potrzeba... Więc... a no... po staremu... rzućmy na losy... prędzéj będzie... nie umieją ludzie, niech wybierają Bogowie.
Wszyscy zamilkli, nie w smak to poszło.
— Jak zgody nie będzie — zawołał Myszko krwawa-szyja — dosyć mamy czasu na losy rzu-