Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 015.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Myszkowie, którzy się napewno spodziewali, że ich jednym okrzykną głosem, odjechali gniewni i zasmuceni. Ale coraz więcéj było takich, którzy mówili.
— Nie gorsiśmy od nich... mienia mamy tyleż albo i więcéj, ziemi dużo, rodu mnogo... jeżeli im kniażyć, toć i my potrafiemy.
I tak porozpraszali się wszyscy nieradzi z siebie, nieradzi z drugich, gniewni, nachmurzeni, niecierpliwi.
Wieczorem, gdy Piastun od swoich barci do zagrody powrócił, właśnie Dobek zajeżdżał przed jego wrota i zsiadał przed niemi.
— Ojcze Piastunie — rzekł — woleliście wy do pszczół iść niż do ludzi, a gdybyście się byli do nas pokwapili, możebyście nam z sobą zgodę przynieśli. Pszczołyby sobie bez was radę dały...
— A cóż się tam u was stało? — zapytał stary.
— Nic... słychać tylko, że Chwostka synowie Kaszubów już na nas i Pomorzan prowadzą... my tymczasem nie im a sobie pięści pokazujemy. Wiec się zrywa. A że my sami wybierać nie umiemy, jedni nam do wyboru konia radzą, drudzy dziewkę, trzeci losy rzucane... i drewienka... wreszcie choć do słupa biegać, jak za dziadów bywało.
— Widzisz Dobek — rzekł Piastun spokojnie — żem dobrze do pszczół szedł, bo tam w lesie