Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 018.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Więc przybyli mocno nalegali na Piastuna, aby z niemi nazajutrz na wiec jechał.
— A po co mnożyć głowy, kiedy i tak nie ma zgody? — odparł stary. — Radźcie bezemnie, jam się nie zdał...
Nazajutrz dzień toż samo było. Zjechali się starsi radzić, a poczęli wadzić i zeszło na sporach co było dnia. Widać było około stołba wijące się ludzi gromady, to przypadające do siebie, to odskakujące i rozchodzące się daleko, to nabiegające na siebie znowu. Ręce się podnosiły do góry... i głosy, rzucano czapki, potém wszyscy szli precz i za chwilę się do kupy cisnęli.
Zgody nie było... Leszkowie z jednéj, Myszki z drugiéj strony przewodzili.
Wieczorem późnym Myszko krwawa-szyja podjechał pod chatę Piastuna, jak noc chmurny.
— Pozdrawiam was, ojcze.
— Z wiecu wracacie?
— Tak ci jest, z wiecu jadę... — westchnął Myszko.
— Cóż niesiecie?
— Wiadro próżne — rzekł z goryczą Krwawa-szyja — nie ma wody, nie ma zgody. Mało się już za włosy nie pobierzemy. Każdyby kneziem chciał być, a słuchaćby się nikomu nie chciało.
— A wy? — zapytał stary.
— No... ja téż... a ja prawo po sobie mam — rzekł Myszko — któż Chwosta przemierzłego zdu-