Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 032.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

pałki nie brały. Za tarczami temi stali jak za murem z żelaza.
Dobkowi serca przybyło i gniewu, mówili mu, że łupiąc zagrody zapijali się, a najadłszy i opiwszy nocami jak wieprze leżeli, dysząc bezsilni... a ktoby ich napadł wówczas, tylkoby wiązać i dobijać potrzebował.
Z tych zbiegów złapanych w lesie, stary jeden się podjął drogę ku niemcom pokazać. Przeleżeli tu do zmierzchu, jak mrok po cichu wyciągnęły gromady, krajem lasu posuwając się ku północy. Księżyca na niebie nie było i noc okryła ich chmurna.
Szli tak długo, zwracając na różne strony, gdy wreszcie z za drzew, ujrzeli w dali szeroko porozkładane, dogasające ogniska.
Dobek wysunął się naprzód rozpatrzeć, jak ognie leżały, by po nich siłę nieprzyjaciela policzyć. A było ich tyle, że rachować przestał, bo mu siec było pilno. Nie spodziewali się znać najezdzcy, aby im kto śmiał czoło stawić i odpoczywali bezpieczni. Gęsty las z jednéj strony, dozwalał się podkraść niemal do samego obozowiska w dolinie.
Ludzie na ziemię się pokładłszy, pełznęli cicho na brzuchach. Obóz Pomorców był dla nich łakomą zdobyczą, choćby się nie obciążył łupami. Lud tam się do nich kupił z całego wendyjskiego wybrzeża, aż do ujścia Łaby, zbóje i łotry ze sze-