Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 033.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

rokiego świata. Pomorcy wojownicy razem i przekupnie, mieli téż u siebie doma, czego dusza zapragnęła. W Winedzie mieniali swoje skóry i bursztyny na żelazo, na miecze, sukna i towary idące z południa, wschodu i zachodu. Choć mowę mieli słowiańską, ale serca już niemieckie, byle łupu dostać gotowi byli iść na swoich, służyć każdemu, palić i zabijać choć braci rodzonych. Chciwość ich ciągnęła i zwierzęca dzikość.
Przebiegłszy kawał kraju, w którym tylko zgliszcza i pustkę zostawili po sobie, zniszczywszy osad kilka, złupiwszy dworów wiele, położyli się właśnie obozem u lasu; w miejscu bezpieczném. Osłaniała ich puszcza, jezioro i błota do koła. Spoczywali bez straży. Jadło się warzyło w kociołkach, tarcze i miecze leżały porozrzucane po ziemi. Pozdejmowali pasy, pociskali żelazne blachy, aby im lżéj dychać było.
I leżąc śpiewali dziko, a wśród pieśni, straszne krzyki a wołania słyszeć się dawały.
Pastwili się nad niewiastami i dziećmi pozabieranemi w drodze. Nieopodal od obozu ich, widać było skupioną gromadę ludzi łykami i powrozami pokrępowanych; jeńcy to byli, którzy głodni, pokrwawieni, pobici leżeli na piasku, a nikt im chleba nawet nie rzucił. Stado psów ujadało nad niemi. Jęczeć nie śmieli, bo słabych zabijano. Niewiasty na rękach trzymały martwe już dzieci żywi i trupy razem leżeli.