Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 034.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ludzie Dobkowi podpełznąwszy z przerażeniem poznawali swoich, między niewolnikami — w sercu się im gotowało. Opodal trochę stali kaszubowie i niemcy, a tych mniéj było. Dobrze uzbrojeni, dodani przez dziada wnukom Sasi trzymali się na uboczu, straż przy nich odbywając. Sami kneziowie na pagórku, pod szałasem odpoczywali bezpieczni.
W obozie śmiechu, ryhotania i pieśni pełno było. Czasem tylko dwu zbójów przemówiwszy się porwało z ziemi i cisnęli się na siebie, chwycili za bary, padając, gniotąc i tarzając. Inni z nich stroili śmiechy. Czasem wstał który, aby do jeńców pójść i łuku na nich spróbować.
Polanie mieli czas dobrze się rozpatrzeć i rozmyśleć. Pomorcy, którzy najbliżéj ich leżeli, cale się niczego nie spodziewając, tak zawodzili i wrzeszczeli, iż zbliżających się posłyszeć nie mogli. Łamane gałęzie i szmer pochodu, wiatru szum głuszył i pieśni. Dobek ze swojemi zbliżył się na sam kraj lasu, kilka kroków go dzieliło od najezdnika.
Konie jazdy opodal nieco się pasły na łące. Dobek, który jak bartnik na drzewa łazić umiał, z wierzchołka staréj sosny, obejrzał dobrze jak był obóz rozłożony i kazał swoim wprzód nimby się na odpoczywających rzucili, starać się ich osaczyć do koła jak zwierza w ostępie, drogę im zapierając do ucieczki.