Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 035.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Stało się tak, z jednéj tylko strony od pola zająć ich nie było można, boby zawczasu popłoszono, na dany dopiero znak zabiedz i z téj strony mieli ludzie, aby nikt nie uszedł z życiem.
Jedną część oddzielił Dobek, by się natychmiast do jeńców podkradła i pęta ich poprzerzynała. Oni téż mieli na wroga paść i swoim dopomódz do rzezi.
Gdy wszystko było gotowém, przemyślny Dobek stanął z mieczem na przedzie i od pasa róg wziąwszy, dał znak, aby się rzucono na Pomorców.
W obozie choć usłyszano głos ten, nikt się nie ruszył, sądzili, że który ze swoich znak daje, nie ulękli się i nie spłoszyli. Gwar i śmiechy szły górą.
W tém z lasu posypali się Polanie pędem lecąc i spadając na karki leżącym, wprzódy nim za broń pochwycić mogli.
Krzyk straszliwy ze stu wrzasków złożony rozległ się jak grzmot po lesie i już rzeź rozpoczynała okrutna. Jeńcy téż z okrzykiem ruszyli zbrojąc się w głownie i koły, bliższych niewiasty zrozpaczone chwytały za gardła rękami i dusiły nim na nogi porwać się uspieszyli.
Tylko daléj leżących gromada wstała, lecz w zamięszaniu i popłochu gniotła się sama, zabywszy broni i lecąc to ku jezioru, to na las, gdzie im zastępowano drogę.