Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 038.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

i jeńców przecie do dwu kop się zebrało. Tych zaraz łykami i powrozami spętano mocno i na to samo miejsce spędzono do kupy, gdzie niedawno swoi jęcząc leżeli.
Gdy się tak powoli uspokoiło wszystko, poszła starszyzna rozpatrywać pobranych, śledząc czy między niemi się kto z dowódzców i znaczniejszych nie ukrywał. Ale ci leżeli twarzami do ziemi i musiano im łby podnosić za włosy, aby zajrzeć w oczy. Pomorcy lud dziki, korzyć się i litości prosić nie mieli zwyczaju. Leżeli pokrwawieni, tuląc oczy i czoła, nie sycząc nawet, choć ich powrozami do krwi pokrępowano, a z ran broczyli posoką.
A gdy upartym głowy gwałtem do góry unoszono, nie jednemu jeniec wściekły rzuciwszy się palca odkąsił, choć wiedział, że go tam zaraz oszczepem do ziemi przybiją.
Gdy tak szli, Dobek, Ludek syn Wiszów i Bolko Kania potrącając nogami leżących, na boku spostrzegł Ludek człowieka rudego związanego, który oczyma nań łypnąwszy, głowę prędko za plecy towarzysza ukryć się starał. Wyciągniono go wnet z kupy za nogi — aż gdy twarz osmalona na jaw wyszła — Ludek zawołał.
— O! ten ci to jest, który ich tu pewnie prowadził, wypatrzywszy wprzódy drogi! Znam ja go, to niemiec, Hengo się zowie. Zamianą wrzekomo po chatach chodził, był u ojca naszego,