Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 061.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Mirsz stary miał jamę w ziemi wygrzebaną, do któréj wnijście było skryte, przy ludziach zdradzić jéj nie chciał, z synem tylko, zobaczywszy Domana uciekającego, spojrzeli po sobie, zawrócili się gdzieś ku szopom i znikli. Nie pierwszą to napaść podobną stary zdun w kopanéj jamie, któréj szyja dobrze była zakrytą, przesiedział bezpieczny.
Za górą, coraz silniéj tętniało i dzikie słyszeć się dawały okrzyki. Chmura Pomorców i Kaszubów leciała z tumanem kurzawy pędząc nad jezioro. Niekiedy z tego obłoku migały głowy i dzidy.
Jaruha zmęczona, jak martwa leżała na ziemi, dysząc sił ostatkiem. Chata przed chwilą brzmiąca weselem, stała otwarta i pusta. Z korowajem obłamanym na stole, z kadziami piwa i beczkami niedopitego miodu. W podwórku nie było żywéj duszy — psy u wrót ujadały.
Jedni, koni dopadłszy, ratując siebie i niewiasty, gnali czwałem po brzegu jeziora, drudzy czekali wroga, aby dopiero, gdy bliżéj naskoczy, rzucić się wpław i próbować ujść śmierci lub niewoli.
Po wrzaskach nastąpiło milczenie straszniejsze od nich jeszcze.
Gdzie i jak kto mógł krył się, tulił, pełzał, przypadał. Starsze niewiasty, opuszczone w kupkę się zbiwszy u wierzb stały na stoku nad wodą.