Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 064.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ptakiem dolecieć, rybą dopłynąć — jęczał szydersko stary.
Badano o najbogatszą w okolicy zagrodę, o najliczniejsze stada, ale starzec jęczał tylko, nie odpowiadał chyba szyderstwy. Zaczęto go nielitościwie smagać. Śmiał się i śpiewał razem, głosem jakimś strasznym — aż oprawcom ręce drętwiały.
— O doloż ty nasza — o dolo! Wesele i grób. Warzyli wesele, pogrzeb zgotowali. O doloż ty nasza, o dolo! Smagajcie a żywo, niech dusza wyleci z ciała, prędzéj, dość się nabolała! O Łado! Kolado! Kupało! pomóżcie jéj z ciała.
Jakby nie czując już krwawego smagania, stary przyczołgał się do wiadra z wodą, nachylił je do ust rękami obiema i pić począł. Zamierzył się nań jeden z oszczepem i strzymał.
Ciągniono do chaty połapanych u brzegów, powiązanych, płaczących. Starszyzna niemiecka otaczając młodych panów naradzała się. Spocząć tu chcieli, naplądrowawszy, o Lednicy nie myśląc, bo na nią przeprawa była trudną, a napaść niebezpieczną.
Radzili tak jeszcze, gdy w podwórzu wesołe zabrzmiały okrzyki. Stojący we wrotach wołali.
— Wiodą ich! prowadzą!
Niektórzy biegli ku brzegowi. Kupa ludzi co się w pogoń puściła, ciągnęła rannego Domana, którego pochwycono w ucieczce. Siedział na koniu na wpół skrępowany sznurem, a przed nim