Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 073.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Wizun lżéj trochę odetchnął, lecz czy staréj Jaruże, któréj się w głowie mięszało, uwierzyć było można?
Pytana, coraz inaczéj rozpowiadała... Potém i głosu jéj zabrakło, siadła na trawie przy drzewie, głowę o pień oparła, twarz płachtą przykryła i usnęła.
Tymczasem i drugi czółen nadpływał. Wiózł on starego parobka, który w trzcinach się schowawszy, po szyję w wodzie stojąc do rana, dopiero o brzasku znalazł łódkę jakąś, by na niéj do ostrowu dopłynąć.
Ten opowiadał, że Pomorcy złupiwszy i spaliwszy okolicę, nastraszeni jakąś wieścią w nocy im przyniesioną, nazad do swoich lasów pierzchnęli. Słyszał on, że tratwy i czółna wiązać chcieli, aby się dostać na Lednicę po skarby — ale ich spłoszył goniec, który od granicy bieżał. U jeziora nie zostały w istocie tylko popioły i gruzy a stratowana ziemia i nie pogrzebane trupy.
Uspokojony poszedł Wizun do chramu i do swojego chorego, ale ten spał jeszcze — a dobudzić się go było trudno. Stary więc nagotowawszy strawę, siadł czekać, ażeby sam z tego snu wyszedł. Niekiedy tylko rękę mu kładł na czole i sercu, czoło było gorące i serce biło żywo. Rany się pozamykały i przyschły.