Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 075.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ani tego dnia, ani następnego Doman powstać nie mógł, paliło go pragnienie, snem gorączkowym usypiał, budził się z krzykiem i drzemał znowu.
Wizun przychodził, przesiadywał, oddalał się. Dwa razy, gdy spał Doman, do chaty podkradła się Dziwa, podsłuchiwała podedrzwiami, uchyliła je ostrożnie słysząc że usypiał, popatrzała na twarz bladą i pierzchnęła zarumieniona i przelękła. Lękała się aby ją kto nie schwycił tu — a widzieć go pragnęła, wstyd jéj było saméj siebie.
Trzeciego dnia podniosłszy się, siedzieć mógł i był spokojniejszy. Dziwa się już nie pokazywała. Nad wieczorem na nią koléj przypadła zanieść strawę dla chorego i starego... zawahała się, strach brał i ochota razem. Wizuna właśnie w domu nie było gdy przyszła, a Doman siedział sam... Obaczył przez okienko jak pierzchnęła z sieni.
— Dziwa! Dziwa! — zawołał — ranę byś mi opatrzyła, świeżém liściem obłożyła, gdybyś liście miała.
— Toż ci Wizun czyni sam! — odpowiedziała zdala chcąc ujść.
— Staremu się ręce trzęsą! — odparł Doman.
Dziwa chciałaby była pójść i wahała się — aż Wizun nadciągnął. Doman ujrzawszy go, prośbę powtórzył.
— A idźże mu rękę przewiązać! — rozkazująco rzekł stary — nie czyja to sprawa tylko niewiast być powinna.