Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 096.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

I jakby dopiero teraz przejrzeli jasno, wszyscy poczęli mówić o nim, chociaż między kmieciami jednym z najuboższych był.
Ponieważ noc nadchodziła, obcy podróżni, wkrótce potém pożegnawszy obradujących, jechali ztamtąd precz, gospody sobie szukając.
Gromada długo naradzała się pocichu i ztąd wprost niektórzy na koń siadłszy, do chaty Piastuna jechali.
Stary właśnie we wrotach stał, stado z pola wracające oglądając, które rżało na widok pana. Patrzał jak się do matek cisnęły źrebięta, jak młodzież między sobą gziła się i gryzła. Od bytności dwóch obcych i upadku Pepełka smętne i dziwne myśli przechodziły mu po głowie.
Ścibor, Bolko i jeden z Myszków przybywszy pod wrota z koni zsiedli i weszli do zagrody, pozdrawiając starego gospodarza.
— Rad gościom — rzekł do nich wesoło — chodźcie odpocząć pod strzechą... ale was uraczyć czém nie bardzo będę miał. W domu u mnie pustki... dopóki się coś nie zbierze, ubogim chlebem się przełamiemy... Czy z dobrą przynajmniéj jedziecie nowiną, czyście nam pana dali?
Ci westchnęli spoglądając po sobie.
— Pana dotąd nie mamy, swobody aż nadto. Tymczasem pomorskie wilki głodne kraj nam niszczą, ani się im opędzić... Ledwie tchniemy.