Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 099.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Długo tak gwarzono u ogniska, a potém pokładłszy się, przy niém na ziemi spali.
Z brzaskiem dnia, po cichu Piastun sobie kobiałkę szykował do lasu, gdy Bolko i Ścibor postrzegłszy to, wzięli go pod ręce.
— Ty musisz być dziś z nami — rzekli mu: — Gromada się tego domaga, a jéj posłusznym być trzeba. Niechaj i Doman jedzie z nami, aby okazał rany i powiedział co jego oczy widziały.
Chciał się jeszcze stary opierać.
— Jam do pszczół, nie do wieców zdatny — mówił.
Ale to nie pomogło, upominali się wszyscy głośno, uledz więc musiał.
Pobudzono tych, którzy spali i wszyscy na koń siedli jechać do grodu. A że czeladź Piastunowa już się o brzasku do roboty rozeszła, na koniu więc z niemi jechał Ziemek młody, syn gospodarza, aby miał staranie o ojcowskiéj świerzopie.
Pod wieżą obozem leżeli wiecujący, było ich tego dnia dosyć i coraz nowi jeszcze przybywali.
Grodzisko, na którego żużlach i gruzach trawa już porastała, wygniecione było i jak tok ubite przez nieustannie obradujących a jednak ze zborów tych nic dotąd nie wyszło.
Posłuch o niemcach i grożącém znowu najeździe, napędził starszyznę niecierpliwą. — Niektórzy przybywali ze skargami, bo się im już Pomorcy dali we znaki. — Szukali oni najmożniej-