Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 101.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

— Piastuna obieramy.
— Kneziem Piastun. Krew nasza!
I nie było ani jednego, któryby nie powtórzył tego okrzyku, jednego, coby mu się sprzeciwił.
Stary cofnął się, rękami jakby odpychając od siebie głosy, które się rozlegały coraz silniéj, a coraz radośniéj.
— Jam bartnik, człek prosty i ubogi — zawołał — ja ludźmi rządzić nie umiem. Stary jestem, dłoń mam słabą.
Wybierajcie innego — nie czyńcie szyderstwa ze mnie.
To mówiąc i gdy tłum się ściskał, a mięszał, stary skinął na syna, który zdala z końmi stał. Nim się opatrzono co chce uczynić i zdołano zapobiedz temu, wyśliznął się im z rąk, gdy sądzili, że ku innym idzie okrzykującym go gromadom.
W mgnieniu oka, zanim pomyślano by go zatrzymać, już dopadł konia i wraz z synem w czwał ku zagrodzie swéj poleciał.
Rzucili się, kto żył do koni, lecz nim je połapano, Piastun już dosyć odbiegł daleko, a świerzopa czując domową zagrodę, cwałem ku niéj zdążała. Naówczas ujrzano widowisko osobliwe, stu może jezdzców w pogoń biegnących za obranym kneziem, gdy reszta pozostała na grodzisku, poprzysięgała, iż z niego nie znijdzie dopóty, dopóki kneź im zwrócony nie będzie i zmuszony do przyjęcia wyboru.