Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 104.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

mogli podążyć i przedrzéć się przez gąszcze, wśród których ona dróżyny przez zwierza dzikiego wydeptane znała jak swe własne. W wielu miejscach puszcza jak zasiekami zawalona była połamanemi wichrem i starością drzewami, które całe wały nieprzebyte stanowiły, porosłe gęstemi chwasty i puszczającemi się na pruchnie krzewami. Przebywać było trzeba moczary, gniłe strumienie leśne, niziny wodą zzieleniałą zalane. Z pod stóp wyskakiwały spłoszone dzikie stworzenia, z trawy nagle do góry podnosiły głowy węże ogromne. Żaden z nich jednak nie rzucił się na Jaruhę, która do nich jakiemiś dziwnemi przemawiała słowami. Około południa stara na kłodzie siadła spocząć, dobywszy z torby kawałek chleba, spożyła go, dała nogom się wyprostować i szła znowu. Las podnosił się nieco ku górze i składał z nadzwyczajnéj wielkości dębów, lip i grabów, podszytych leszczyną, która także do niezwykłéj wysokości się wznosiła. Uszedłszy nim kawał drogi, ujrzeli jakby wał stary zieloną okryty trawą, porosły również drzewy, które wiek jego znaczyły. Wśród niego było jedno wnijście na stare hradyszcze. Jaruha wsunęła się niém rozglądając do koła, a idący za nią w ślad zatrzymali podglądając.
W rogu, gdzie się dwie ściany wałów schodziły z sobą, był szałas a w nim na suchém z liści posłaniu ujrzeli Piastuna, który z łyka wiązał