Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 123.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

ków, zmięszanych z niemi. Krzyki coraz silniejsze słychać było, domagające się kneziów.
Miłosz miał ochotę kazać Obrowi zdusić obu i trupy ich wyrzucić za wrota.
Co chwilę tłum oblegający rosnął, oddział w lasach ukryty na dane hasło ściągał się i zewsząd opasywał grodzisko. Stojący na przedzie groźno dopominali się dwu panów swoich. Załoga, która powybiegała na okopy, obyczajem ówczesnym poczęła rozmowę i łajanie wzajemne.
Starszy Smerda z przerażeniem spojrzawszy co się pod zamkiem dzieje, pobiegł do Miłosza, aby mu oznajmić, że całe wojsko u wrót stało, że obronić mu się nie będzie podobna. Ale stary nie uląkłszy się wcale, sługę przekleństwem odegnał.
Nadbiegła żona, przyszedł oślepły Leszek do ojca, nikt z rozwścieczonym starcem mówić nie mógł. Przypomnienie dzieci pragnienie zemsty zaostrzało. Nie śmiał jednak wydać rozkazu, który mu błądził po ustach.
Wieczór tymczasem zapadał, mrok nadszedł i stojący po za okopami ciągle wykrzykując, poczęli się kłaść obozem pod grodziskiem. Z obu stron nie rozpoczęto kroków zaczepnych, nie rzucił się nikt, bluzgano tylko nawzajem wszetecznemi słowy.
Noc nadeszła czarna, któréj gwiazdy rozjaśnić nie mogły. Kneź nic nie powiedział jeszcze, lecz Obr zawołany stał za nim i patrzał mu w oczy.