Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 124.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Smerda już nocą przyszedł nad wrota i krzyknął starszyznie, domagającéj się wydania Leszków, że jeźli się na gród targną, głowy ich natychmiast spadną.
Mimo ciemności, cała załoga uzbrojona na wałach się rozłożyła. Byli to ludzie, co od dziadów w służbie u rodu Leszków, z niewolników porodzeni, nawykli do nich, patrzali na to co się działo, starych żałując czasów. Ci, których teraz miał Miłosz, pamiętali ojca Pepełka i służbę swoją na jego dworze.
Miłosz surowy był, obawiano się go, życie tu było nędzne i nieznośne. U wrót nocą zaczęły się nieznacznie z łajań szepty i namowy do zdrady.
Gdy Miłosz jeszcze chodząc zdala burzył się bijąc sam z sobą co pocznie, pomści się czy puści wolno, ludzi mu przekupywano, aby otworzyli wrota oblegającym.
Nad ranem wszystko ucichło, zdało się, że z obu stron znużone gromady posnęły, gdy cicho rozwarły się wierzeje i gromadka zbrojnych, a za nią cały tłum gęsty wpadł i wtoczył się na podwórze. Chrzęst wrót, które cisnąc się złamano, obudził starego Miłosza.
Gdy on, z Obrem i garścią wiernych ludzi, których miał przy sobie, posuwał się z oszczepem ku wnijściu, gród już był w ręku Pomorców i niemców, z wrzawą i krzykami biegnących w podwórze i zalewających grodzisko. Ktoś odwalił