Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 126.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Zostali sami z garścią niemców i z najemnikami, którzy się na nich téż rzucić mogli.
Podwórze zamkowe wyglądało straszliwie jak pobojowisko. Kupami leżały rozrzucone ciała odarte. Wśród nich osobno widać było siwobrodego Miłosza, starą jego żonę, ślepego Leszka, pobite psy, zgniecionego Obra, niedźwiedzia, w którym tkwiło kilka oszczepów. Wysoko na dębu gałęziach latały popłoszone gołębie i dwie sroki skrzeczały.
Resztki załogi, która się po zakątach skryła, wyciągano i wiązano. Kaszuby skrępowaną powrozami Biełkę we łzach, pokrwawioną, ocaliwszy prowadzili w ofierze zwycięzcom. Padła biedna przy trupie Leszka na ziemię, twarz zakrywając rękami i ryczała płaczem okropnym, grobowym.
Dzicz już wyciągała precz juczne konie łupami, obciążona zdobyczą, wyśpiewując radośnie.
Wśród starych dębów płonęły spustoszone dwory. Dawano rozkazy do pochodu, tłum powoli wylewał się z okopów na równinę.
Długim sznurem płynął przez wrota, wchodząc i niknąc w głębi lasu. Naprzód się cisnął tłum gęsty, potém przerzedzone kupy, naostatku pijana ciżba po kilku i pojedyncze zbóje, którzy się schwyconą zdobyczą dzielić nie chcieli.
Ostatni jeszcze przeciągnął wybitą przez pole drogą i zniknął w lesie.