Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 143.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy Dobek dobrze się już był przyjrzał ludziom i porządkowi, późno w noc nadciągnął doń Hengo, i przy nim się na straży położył, dopytując się ciekawie, jak mu się tu podobało. Dobek choćby był miał ochotę w miejscu go ubić, chwalił młodych panów, iż gładcy byli, piękni, ochoczy i weseli. Z przyjęcia się niby wielce radował, a Hendze obiecywał sowitą nagrodę.
Podarki, które dla niepoznaki przyjąć musiał, jak ogniem go piekły.
W obozie kneziów młodych wiedziano już, iż Piastun z całą siłą dążył ku granicy, aby naprzeciw nim stanąć i zaprzeć im drogę, zaraz téż nazajutrz i oni wysyłać mieli gońców po ludzi zaciężnych i wyprzedzić go chcieli napaścią niespodzianą.
Nazajutrz rano bardzo, z nikiem się już nie widząc i nie żegnając nikogo, Hengo i Dobek ruszyli przez obóz... nazad ku lasom, przyczém tak się pokierował Dobek, aby się jeszcze piechocie i jeździe przypatrzeć. Hengo miał mu wszędzie towarzyszyć.
Wziął z sobą różnych darów dosyć, aby niemi do pozyskania więcéj ludzi Dobkowi dopomagać. Za rania tego dnia gromady niektóre już się w obozie ruszały, a te miały przodem iść, drudzy, z posiłkami wnet ciągnąć za niemi, chciano bowiem koniecznie wprzód wkroczyć od pomorskiéj granicy, nimby się do niéj Polanie zbliżyli.