Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 149.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

samego nie popsuł. Chytra gadzina, chciała mnie dla Leszków i do zdrady namówić. Wtedym za wiedzą waszą, udał, że się biorę na wędę, jechałem z nim aż na granicę pomorską do obozowiska Leszków. Dobrze było podpatrzeć zblizka, jakie siły mają i co myślą. Stało się tak, że mnie przypuścili do siebie, a do zdrady namawiać jęli, udawać musiałem, język sobie kąsając, że im sprzyjam. Przepatrzyłem ich zbroje, ludzi i wojsko. Chcieli mnie przekupić darami, dodał rzucając z kolei pod nogi Piastunowi, pierścień, miecz i kubek — oto one są. Obietnic mi nie żałowali. Wyrwałem się im, spatrzywszy wszystko — i — otom ja jest.
Tchnął mocno Dobek, dziko rzucając oczyma.
— A niemiec co z wami był? co się z nim stało? — zawołała starszyzna.
— Jużem go niemógł dłużéj ścierpieć przy sobie — odparł Dobek. — Na noclegu dla wilków upiekłem go na gorących węglach, aby smaczniéj im jeść było, inaczéjby go może nie chciały.
Słuchali wszyscy w podziwieniu wielkiém, nim się posypały pytania — jak Pomorcy, jak niemcy, jak cały obóz nieprzyjacielski był zbrojny, co mówili, jak i dokąd ciągnąć myśleli. Opowiedział Dobek, iż spieszyli posiłki zbierać, zwykłą drogą ku Lednicy mając ciągnąć, dokąd już przodowników wysyłano, aby Polanom drogę zabiegli od granicy.