Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 154.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

usta miotały przekleństwa i obelgi. Gdyby on rozkazy dawał, jużby się rzucił na Pomorców, nie dając im czasu rozwinąć. W ręku miotał oszczepem, jakby mu palił dłonie. Podrzucał go i chwytał, a koń pod nim, jakby z panem czuł jedno, podskakiwał do góry i ledwie go naprężona uzda utrzymać mogła.
Za nim stał Luty międzyrzeczan wiodący, suchy, blady, wysoki, prawie bez włosów na brodzie i głowie, żółtej skóry, oczu małych, czarnych i nizkiego czoła. Łowiec to był, tak jak wojak zapalczywy, i nie jeden raz na swoją rękę z garścią małą wdzierał się od granicy Pomorzan, we wnętrzności im, łupiąc nielitościwie. Ten do dzidy nie bardzo był nawykły, obuch ogromny miał w ręku, a siekierę u pasa, bo wodzowie owych czasów nie tylko rozkazywali wojskom, ale sami przodować im do walki musieli.
Czwartym był Bolko Czarny, które mu nazwanie to zostało z czasów, gdy włos i brodę miał kruczą. Dziś oboje na pół siwizna objęła. Na małéj głowie, w któréj oczy, nos i usta pod zasklepioném siedziały czołem, kędzierzawy włos nastrzępiał się wysoko — krępy był i szeroki a silny. Ogorzałą twarz ledwie wśród zarostu dojrzeć było można. Bolko czarny rzadko usta otwierał, mówił, gdy był zmuszony, krótko a nakazująco. Mąż był do pracy, nie do słowa i słuchać téż próżnych wyrazów nie lubił — ale go nikt nie