Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 167.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

było ludzi. Stara Nania ranę obwiązywała, Wizun zioła dobywał; weszła z wodą świętego źródła, ustąpili wszyscy, zmaczała chustę i milcząc położyła na ranie.
— Rychło będziecie zdrowi! — szepnęła pocichu uśmiechając się do niego. — A teraz spoczywajcie tylko...
Wizun téż na drzwi wskazywał i wszyscy wychodzić zaczęli. Dziwa znikła pierwsza, tak, że i Doman nawet nie dostrzegł, kiedy mu się wymknęła.
Nie mógł téż odejść, bo kołem otaczali go, nagląc, dopytując, badając, aby mówił im o zwycięztwie, jak się potykano i wielu zginęło.
Siadł więc na kamieniu pod chatą i gdy go kołem otoczono, począł powieść o bitwie: jak się wszystkie ziemie zeszły cudownie ze stron różnych o jednéj godzinie, jak wróg nieopatrzny sam wpadł im w ręce, jak szli warcząc do boju, a młoty uderzyły o tarcze i miecze, o obręcze miedziane, jak wojewodowie sami cudów dokazywali, lud prowadząc za sobą...
— Gdyśmy ich zewsząd objęli i ścisnęli jak wąż pierścieniem — mówił — nie mieli gdzie uchodzić, bronili życia, musieli bić się wściekle. Padali jak snopy, walili się jak drzewa, jęczeli jak zwierz dziki, gdy go oszczep dobija. Nie chcieliśmy jeńców, padli wszyscy bezmała, ledwie kto życie wyprosił.