Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 175.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Ściśnięci w kupkę, posuwali się milczący, z pochmurnemi czołami, oczyma spuszczonemi, nie pozdrawiając nikogo. Nikt téż ich słowem ni ręką nie witał. Obejrzawszy się w koło, dojechali do chaty, przy któréj wojewodowie już na koniach stali. Tu zatrzymawszy się, zsiedli.
Czteréj wojewodowie zmierzyli ich oczyma srogiemi, ale Bumir téż wzroku nie spuścił. Skinął na swoich i kołpaków nie zdejmując, weszli do chaty, w któréj Piastun za stołem siedział, chleb łamiąc czarny.
Stanęli przed nim rzędem, Bumir na przodzie.
— Znacie nas — rzekł. — Leszki jesteśmy, dawni jak wy na téj ziemi ojczyce.
— A dziś kmieci jeszcze starszych na téj ziemi ojczyców nieprzyjaciele — odrzekł Piastun.
Bumir tchnął ciężko.
— Nie mów tak — zaczął z dumą — krew naszą przelewaliście wy pierwsi.
— Nie — myśmy własną mścili — mówił Piastun spokojnie — przelewał ją Leszek, Pepełek stary i młody... napili się jéj dużo nimeśmy ją pomścić mogli.
Bumir popatrzał na swoich.
— Gorzéj niż krew, wy nam wiece nasze, zabory i swobody wziąć chcieliście — a tych my odebrać nie damy.
Po ojcach to spuścizna.