Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Stara baśń tom 3 189.jpeg

Ta strona została uwierzytelniona.

Złożyło się tak szczęśliwie, iż właśnie od miejsca tego nieopodal stały ukryte łodzie; przystąpiwszy więc Doman w milczeniu — myślał już tylko, jakby ją w tamtą pokierować stronę, aby nieobawiając się pogoni, mógł ją schwyciwszy do łodzi zanieść, nimby ludzie nadbiegli.
— Po Dobka przybyłem tu — odezwał się wesoło — ale on biedny, jeszcze się nie wylizał z rany. Zleście go tu pilnowali.
— Pilnował go stary Wizun, Nania i ja — odezwała się cicho Dziwa — ale ranę miał srogą może od jadowitego oszczepu, która się długo goić nie chciała.
— Moja, choć na piersi, daleko się rychléj zamknęła! — rzekł Doman.
Dziwa oczy spuściła i zamilkła. On, zbliżył się ku niéj — zaczęła się więc cofać ku brzegowi, i szli tak kilka kroków. Strach jakiś widocznie ją ogarniać zaczynał — oglądała się czy kto nie nadejdzie i którędyby od niego uciec mogła. Tymczasem szła nad brzegiem, a on coraz przysuwał się bliżéj.
O kilka kroków postrzegł Doman głowę jednego z ludzi swych, który ostrożnie podniósłszy się z sitowia, podglądał i słuchał — kto się zbliżał.
Dokoła jakoś pusto było i w chwili, gdy Dziwa, uniósłszy nieco fartuch, puścić się miała ucie-