Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/135

Ta strona została uwierzytelniona.

— Na walkę, jak wszyscy ludzie — odparł Boner. — Jedni z nich przez klasztor idą do nieba, inni przez świata drogi cierniste... I purpura bywa włosiennicą i korona cierniem bywa... Różnie powołuje Bóg i sobie służyć każe...
Jak mądre dziewice, czekaj z lampą zapaloną, patrząc aby ci ona nie zagasła...
Strzemieńczyk zbliżył się wzruszony i w rękę go pocałował. Boner zamilkł.
— Pozostaniesz w Krakowie? — zapytał po chwili.
— Sprzykrzyły mi się wędrówki — odparł Grześ — chcę słuchać nauk w akademii naszej i jej służyć...
Pozwolicie ojcze, abym w godzinach zwątpienia i utrapienia, o pociechę i pomoc was prosił?..
— Widzisz — rzekł Boner — żem sam pierwszy zwrócił się do was. Jako służę wszystkim, tak i tobie, radą a pocieszeniem chcę służyć. Idź z Bogiem w pokoju...
Uścisnął go zakonnik okazując mu jakby miłosierdzie wielkie, w czem Strzemieńczyk, choć widział pewną pociechę, czuł też przepowiednię ciężkich walk, jakie go na świecie czekały, a które błogosławiony mnich przeczuwał wcześnie...
Pokrzepiony wszakże radą tą i umocniony w postanowieniu czekania, aby się powołanie do