Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/154

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie naglijcie ojcze — odpowiadał Grześ. — Sam ja wiem i czuję, że ją wdziać muszę, ale zawczasu nie chcę, aby mi młodych ramion nie paliła... Bakałarstwa też dobijać się nie spieszę, dopóki nie zbadam wszystkiego, nie wysłucham do końca i nie uzbroję się w męztwo wielkie...
Kanonik patrzał ciekawie, nie spełna rozumiejąc.
— Od wielu bakałarzy i mistrzów umiesz więcej — rzekł — a zdaje się jakbyś z nauką taił się i zaczajał. Przecz to czynisz?
— Boć i obóz, do którego żołnierz się wpisuje — rzekł Grześ śmielej — i nieprzyjaciela, z którym się walczyć ma, dobrze poznać trzeba, nim się wyda wojna?
— Wojna? komu? — zapytał ks. Wacław.
Strzemieńczyk się zawahał.
— Kto wie z kim wojować przyjdzie? może właśnie z tymi, których ręce żywiły... i którym wdzięczność należy.
— Nie rozumiem — odparł staruszek.
— Wszakci — dodał Grześ — bakałarstwo jest ślubem i przysięgą prawdzie, której sprawy bronić przeciw wszystkim obowiązkiem?
Kogo tym laurem uświęcą, ten jak rycerz prawdzie służyć musi, choćby przeciw rodzonemu?
— Nie rozumiem! — powtórzył kanonik. — Sąż między nami prawdy nieprzyjaciele?