Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyglądał jak wyzwoleniec rzymski, gdy z niego zrzucono kajdany...
Wzrok, postawa, mowa, wszystko w nim było odmienne. Wczoraj jeszcze nieśmiały i zamknięty w sobie, pokornie sądzący in verba magistri, teraz z dziwną stanowczością mówił z siebie, nie oglądając się na nic.
Zwykła wesoła biesiada, na którą młody bakałarz mistrzów swych zaprosił, dała miarę tego czem być miał nowy profesor poetyki w kollegium mniejszem...
Przy miodzie i winie, które starym kollegiatom usta otworzyły, rozmowa wszczęła się żywą i poufną.
Spodziewano się, że wedle modły przyjętej wykładać będzie jednego z tych poetów, którzy w średnich wiekach niezasłużoną wziętość mieli, Statiusa lub Alana de planctu naturae, opierając się na silnej podstawie gramatyki Aleksandra i Prisciana.
Na wspomnienienie o gramatyce, zaczął się Grześ uśmiechać.
— Nie godzi się nią pogardzać — odezwał się wesoło — ma i ona swą wagę a dobrą stronę, ale nią samą nauki języka ograniczać nie można.
Cobyśmy powiedzieli o człowieku, który bramę do miasta mając otwartą, drapałby się do niego przez mur wysoki? Zaprawdę gramatyka tym murem bywa, gdy poeci i pisarze są drzwia-