Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/167

Ta strona została uwierzytelniona.

Pocieszano się tem, że co inter pocula młodzian wygłaszał, tego uspokojony, ochłonąwszy do skutku nie przyprowadzi.
Stało się inaczej. Grześ spytany nazajutrz czy w istocie Eklogi Wirgiliusza czytać zamierzał, potwierdził to, oświadczając, iż od nich rozpocznie.
Wieść o tym fakcie rozbiegła się nietylko po uczęszczających do kollegium mniejszego, zaniesiono ją na ulicę św. Anny, do kollegium nowego, prawniczego, a nawet lekarskiego. Imię łacińskiego poety nie było nikomu obcem, bo w średnich wiekach używało ono sławy wielkiej, nikt jednak go nie czytał i nie wykładał.
Zapowiedź była nowością ponętną, a że literatura łacińska naówczas była jedyną europejską, na to nazwanie zasługującą, chociaż z niej już wykłuwały się inne, Virgili w kollegium obudzał takie zajęcie, że ktokolwiek się poezyą i literaturą zajmował, do wykształcenia rościł prawo, świeccy, duchowni, starzy, młodzi, wszyscy chcieli posłuchać tego wykładu pierwszego tu, niebywałego, nowością swą pociągającego...
Imię Grzegorza Strzemieńczyka, lub jak go tu poufałej zwano, Grzegorza z Sanoka, znalazło się na wszystkich ustach.
W ulicy spotykający się z sobą zapytywali.
— Kiedyż ten Virgili zawita do nas? Gdzie? w kollegium mniejszem!! Szkoda... Lektorya