Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski-Strzemieńczyk Tom I.djvu/184

Ta strona została uwierzytelniona.

folgowali dlatego, że zrodzeni są w dostatku, owszem żądam, aby im nie pobłażano, gdy wykroczą...
Młodości zbytnio hamować nie godzi się, bo onieśmielona traci siłę, ale rozbujać się też nie można dozwolić, aby znała granice...
To mówiąc powstał wojewoda i uderzywszy w dłonie, czekał na pacholę, które się we drzwiach ukazało.
— Amor, Gratus i Rafał niech tu przyjdą — rzekł i powrócił na siedzenie swoje.
Nie upłynęła chwila, gdy drugie drzwi otwarły się zwolna i troje pięknych chłopiąt, jednako w szare kaftany ubranych, z których najstarszy mógł mieć lat dwanaście, wsunęło się skromnie i cicho, skłonili się ojcu pokornie i po starszeństwie przyszli podaną im rękę rodzica całować.
Na dany znak powitali też zdala bakałarza, który się im ciekawie przypatrywał. Miło było spojrzeć na te zdrowe, kraśne, rumiane, pełne życia oblicza, które bez nieśmiałości, ale z poszanowaniem zwracały się ku ojcu, jakby czekały rozkazów jego.
Amor i Gratus, starsi, podobni do siebie, wiekiem się niewiele różniący, już wyrostkami mieli w sobie coś rycerskiego. Rafał delikatniejszy, z wdziękiem niewieścim na ładnej i bladej twarzyczce, więcej od nich okazywał obawy i trzy-